Relacja miała być wczoraj wieczorem, ale przyznam szczerze, że w taką pogodę wolałam wybrać się na spacer z mężem, niż siedzieć przed komputerem. Dlatego też zamieszczam ją dziś ;). Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe.
W zeszłym roku nie udało mi się spróbować żadnej z potraw, jednak tym razem miałam okazję skosztować 12/39 serwowanych dań. Dzięki czemu "odwiedziłam" 10 krajów Europy. Ale zacznijmy od początku, czyli parady kucharzy. Nie jest ona może zbyt zauważalna, ale wg mnie stanowi element, który pozwala gościom biesiady na poznanie ludzi, którzy zazwyczaj ukrywają się w kuchni. Kiedy jem w restauracji, to poza samym daniem interesuje mnie najbardziej to, kto je przygotował. Tu mogę tego doświadczyć i zobaczyć ludzi, którzy gotują w moich ulubionych miejscach.
Jeśli chodzi o same dania to rozpoczęłam moją "wyprawę" od Walii (Anglia). Chyba była to najdłuższa kolejka spośród wszystkich stanowisk. Co serwowano? Burgera z jagnięciną i zupę z sera Cheddar. Obie potrawy były pyszne, jagnięcina w burgerze odpowiednio wysmażona, a zupa miała na prawdę kremową konsystencję. Z wysp udałam się na Zagorje i Kvarner (Chorwacja) by spróbować risotto z krewetkami. Aromatyczne risotto, które praktycznie rozpływało się w ustach, miałam ochotę jeść tylko to :). Po rozpływaniu się nad kuchnią chorwacką przeniosłam się do Galicji (Hiszpania), by skosztować gulaszu. Gulasz zawsze kojarzył mi się z dość ciężką potrawą, podawaną z kaszą lub kluskami, a tu miłe zaskoczenie. Lekkie, ale sycące danie z wieprzowina i owocami morza. Wracając do Europy Środkowej udałam się do Moraw (Czech) na przepyszną zupę czosnkową - nie będę ukrywać, że jestem wielką fanką tego dania. A że kolejną moją miłością są sery to skierowałam się do Gryzonii (Szwajcaria), a tam nacieszyłam podniebienie świetnym fondue.
Dobra uczta musi zakończyć się wyśmienitym deserem. Na początek coś na ciepło czyli Sardynia (Włochy) i seadas, czyli smażony pierożek z serem owczym na słodko. Chrupiący i trochę przypominający w smaku faworki. Następnie powrót do kuchni szwajcarskiej i deser czekoladowy z truskawkami (nikt nie oprze się takiemu połączeniu). Nie mogłoby się obyć bez mojego ulubionego deseru, czyli creme brulee z Normandii (Francja), podanego z calvadosem. Po sąsiedzku odwiedziłam Westfalię (Niemcy), by spróbować 'Westfalische quarkspeise' czyli deseru przypominającego odrobinę sernik z wiśniami. A że pogoda dopisała ponad miarę to zakończyłam ucztę dwoma odświeżającymi daniami. Pierwsze to sałatka z serem feta i arbuzem z greckiej Krety, a drugie to cypryjski sorbet cytrynowy z sosem z owocu granatu.
Poza pysznymi daniami można też było porozmawiać o gotowaniu z przedstawicielami pisma "KOCIOŁ" oraz zapozować do szalonych zdjęć w fotobudce. Zainteresowani mogli podziwiać pokazy wypieku chleba lub wziąć udział w równoległej części festiwalu w Browarze Mieszczańskim. Ja na pewno wybiorę się skosztować nowych dań również za rok.
0 komentarze:
Prześlij komentarz